Translate

niedziela, 12 czerwca 2016

Przerwa wiosenna rodem z Teksasu

Pomysł wyprawy do Teksasu zrodził się bardzo spontanicznie. Gdy dowiedziałam się, że moja rodzina goszcząca nie potrzebuje mnie w przerwę wiosenną, postanowiłam coś sobie z organizować. Przecież nie będę siedzieć cały tydzień w domu!


Przygotowania zaczęłam od rozeznania czy ktoś inny ma w tym czasie wolne, z najbliższych koleżanek nie było takiej osoby. Szukałam także na wspomnianych już na jednym ze wcześniejszych wpisów grupach dla au pair... Bez odzewu.

W przypływie impulsu, gdy sprawdzałam tanie bilety lotnicze na ten czas kupiłam lot do Dallas w stanie Teksas. Postanowiłam też, że znajdę sobie nocleg przez couchsurfing (strona internetowa, która ma na celu znalezienie noclegu lub zaoferowanie noclegu za darmo), bo samej nie opłacało mi się szukać airbnb (To wynajem mieszkań lub pokoi, oczywiście związane ze stroną internetową. Jest to najtańsza opcja noclegu poza couchsurfingiem i campingiem, ponieważ można określić cenę i standard. Wiem, że w Polsce i Europie też to działa, ale przed przylotem tutaj nie miałam o tym pojęcia). Jak tylko powiedziałam o tym gdzie się wybieram host mamie, ona powiedziała, że ma w Austin kuzyna i spokojnie mogę tam przenocować. W przypływie radości zarezerwowałam sobie bilety na bus z Dallas do Austin i z Austin do Dallas za dokładnie 15$ w dwie strony. Ucieszona szukałam, kogoś kto przenocuje mnie w Dallas i widziałam w tym przygodę. Nie myliłam się! Poszukiwania hostów ograniczyłam tylko do kobiet, bo jak na pierwszą samotną podróż czułam się z tym lepiej. Tym sposobem poznałam Violettę, która jest świetną osobą i ma polskie korzenie.

W Dallas byłam późno w nocy, więc tego dnia zobaczyłam tylko miasto nocą.
Następnego poranka jak to ja zwiedzanie zaczęłam od DMA czyli Dallas Museum of Art. W którym bardzo mi się podobało, ponieważ ma dobrze wyposażone zbiory, a co ważne dla au pair, wejście było za darmo.



Spacerując w pierwszy dzień do Downtown trafiłam na taką rzeźbę. A Ty którą jesteś postacią?

W Dallas używałam komunikacji miejskiej tylko żeby dostać się na lotnisko, bardzo dużo spacerowałam, a także jeździłam Trolley, który jest zabytkowym tramwajem mającym trasę po Downtown.



Old Red Castele
Kolejnym punktem na mojej liście była Reunion Tower, czyli punkt widokowy na wysokości 121 m n.p.m.

Widoki ze Reunion Tower, 121 metrów.


Oczywiście selfie musi być!
  
Pegaz napotkany na mojej drodze.

A także stado byków.

Takie tam z kowbojem.


Rzeźba stada byków wychodzących z wody znajduje się przy uroczym małym cmentarzu. 

Dallas zaskakiwało mnie architekturą, która była bardzo różnorodna.

Na zdjęciu z Violettą na dachu jej ulubionej restauracji

Zachód słońca nad Dallas.

Najsłynniejsze lody na patyku, mój o smaku awokado z miętą, pycha!

Zostałam przewieziona przez ten most, to zdjęcie nie odwzorowuje jak kolorowy i ciekawy widok to był.

Drugi dzień był bardzo spokojny, dużo czasu spędziłam w Klyde Warren Park, który jest bardzo miłą przestrzenią w centrum miasta.
Tego samego dnia wyruszyłam do Austin. Z dworca autobusowego zostałam odebrana przez kuzyna mojej hostki, który zawiózł mnie do bardziej rozrywkowej części Austin. 


Miejsce w którym było 90 rodzajów różnych piw... Można było spróbować mały tester, przed zakupem całe szklanki.

Mój pierwszy wybór padł na gruszkowy cydr. Był bardzo orzeźwiający i nie miał za dużo bąbelków.
 Po degustacji dwóch bardzo różnych piw, zmieniłam lokalizację na bar z wieloma różnymi grami. Poznałam tam bardzo sympatycznych ludzi z którymi grałam w gigantyczną grę Jenga, której jeden klocek był wielkości cegły oraz wiele innych gier (zdjęcia były na Snapchacie).

Austin to stolica stanu Teksas. Kapitol, od którego zaczęłam zwiedzanie.

Jedna z sal. Co zabawne dołączyłam do zorganizowanej wycieczki, która związana była z kobietami na różnych stanowiskach. Wycieczki dostępne dla ogółu, nie są tak ciekawe, jak te ukierunkowane na konkretne zagadnienia. 

Widok na kopułę.

Sklepienie.

Kolejnym punktem mojej wycieczki było Muzeum Teksasu, które było ciekawą historyczną wycieczką.



Podróżowanie w pojedynkę = więcej selfie!

Nie mogłam ominąć Muzeum Sztuki Blantona, w której znalazłam między innymi prace Andy Warhola. 

Na koniec tego bardzo intensywnego dnia przed pójściem na autobus spacerowałam po kampusie Uniwersytetu w Austin. 

Do Dallas wróciłam koło 12 w nocy. Na przystanku kolejki,  którą jechałam na lotnisko miałam śmieszny dialog z panią o meksykańskiej urodzie, która też tam czekała:
Ja: Could I buy ticket here? 
Pani: No ticket, no bay, no problem.
Na moje szczęście pani, nie okazała się kontrolerką biletów...

To była moja pierwsza noc na lotnisku, przespałam może 1,5 godziny, odprawiłam się i korzystałam z darmowego wi-fi. 

Moja pierwsza samotna podróż do Teksasu pokazała mi, że to nic strasznego! Dobrze jest być sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Brak osoby z którą mogę dzielić się przeżyciami nadrabiałam na Snapchacie, a teraz tutaj.

Dokładnie tak!

1 komentarz:

  1. Samotne podróże są fajne bo nie męczą zobowiązania towarzyskie i na nikogo człowiek się nie złości.

    OdpowiedzUsuń