Translate

wtorek, 21 czerwca 2016

Road trip, cztery pory roku, Hare Kryszna i Warhol


Razem z Anią, bardzo chciałyśmy wykorzystać jej wolny piątek. Stęsknione za górami i nowymi doznaniami postanowiłyśmy odwiedzić zakątki Wirginii, Zachodniej Wirginii oraz Pensylwanii. Naszym środkiem lokomocji był samochód - Honda civic, którą się tu poruszam. W celu zmniejszenia kosztów paliwa i noclegu, postanowiłyśmy poszukać nowych towarzyszy podróży. Oczywiście głównym miejscem poszukiwań były facebookowe grupy dla au pair, tak znalazłyśmy przesympatyczną Anni z Niemiec. Dzięki niej większość naszych rozmów odbywała się po angielsku, co byłoby nierealne gdybyśmy podróżowały tylko we dwie.

Wyruszyłyśmy w piątek wcześnie rano. Pierwszym punktem było odebranie Anni z jej host domu, ponieważ jak każda z nas, miała wiele bagażu. Pomimo, że Bethesda nie była nam po drodze zdecydowałam, że Anni nie będzie musiała tarabanić się metrem. Sama chciałabym być odebrana przed taką wycieczką, więc zrobiłam tak, jak chciałabym być potraktowana na przyszłość


Malownicza jeszcze Wirginia. fot. Ania L.
Naszym pierwszym przystankiem były jaskinie Luray Caverns.



Piękno ziemi zachwyciło całą naszą trójkę. W cenie biletu była wycieczka z przewodnikiem, którą była bardzo zabawna kobieta, więc całe zwiedzanie stało się świetną rozrywką!

Mnogość barw.

Jeziorko z krystalicznie czystą wodą, w której odbijało się sklepienie.

Taki tam ręcznik ze skały.


A tu piesek.

Jaskiniowa feeria. W jednej części były zainstalowane organy, których klawisze były stalaktytami. W tej sali można robić wesela!
W miejscu, które miało najlepszą akustykę przewodniczka zaproponowała, by ktoś coś zaśpiewał... Dwa razy nie musiała pytać... I tak z Anią zaśpiewałyśmy fragment "Szła dzieweczka do laseczka"... Na szczęście nie mamy nagrań, ale mimo wszystko dostałyśmy oklaski. fot. Anni


Oczywiście, że wrzuciłam centa.

"Ty patrz na drogę, ja porobię zdjęcia, później obejrzysz." fot. Ania L.


Kolejnym punktem wycieczki były szczyt Seneca Rocks. Wysokość na której się znajdowałyśmy to zaledwie 732 m n. p. m. był to jednak bardzo przyjemny spacerek na świeżym powietrzu. Tego dnia miałyśmy cudowną, słoneczną pogodę. Trochę nawet żałowałyśmy, że żadna z nas nie przygotowała się tak rewelacyjnie by mieć ze sobą krótkie spodenki... 


Takie z nas podróżniczki, z plecakami. fot. samowyzwalacz, ustawiała Ania L.


Ania: "Z kim ja podróżuję?!" fot. Ania L.

Turystyczno-słowiańskie selfie z dziwnej perspektywy.

Droga pełna zakrętów jak to w górach. Fot. Ania L.

 Pierwszą noc spędziłyśmy na kempingu, więc każda z nas miała śpiwór, poduszę (turystyczną) oraz zapasy jedzenia.  Do naszego kempingu dotarłyśmy o zmroku. Było to moje pierwsze doświadczenie z taką formą nocowania w USA. 
W naszej cabin miałyśmy tylko łóżka, stół,  mikrofalówkę i ogrzewanie, którego zapomniałyśmy włączyć... Moim największym zaskoczeniem było to, że żeby wziąć prysznic jechałyśmy samochodem... tak tu działają kempingi. Łazienka znajdowała się w głównym budynku do którego był spory kawałek.  


W tej tak zwanej cabin nocowałyśmy. 

Pierwszą atrakcją drugiego dnia były Blackwater Falls, w parku stanowym o tej samej nazwie.

Black Falls z drogą do punktu widokowego. 

Europejskie amatorki aktywnego wypoczynku.

Droga. 

Nadal lubię być fioletową plamą. fot. Ania L.

Black Falls z innego punktu widokowego, do którego trzeba było dojechać samochodem.
W tymże parku również zrobiłyśmy sobie spacer szlakiem, celem którego było dojście do skały o ciekawym kształcie.

Makro fotografia.

Artystyczne, "unikatowe" zdjęcie.

Jak powstają artystyczne zdjęcia. Ja i Anni, fot. Ania L.
Tego dnia pogoda nas nie rozpieszczała. Było jesienno-wiosennie, chłodno i tylko momentami słonecznie.
Szczęśliwe, że możemy maszerować, bo nie jest wtedy tak bardzo zimno. fot. Anni

Roślinność kompletnie inna niż na znanych mi szlakach - rododendrony. Było ich tyle, że wyglądały jak dżungla. (Był z tego snap.)


Nie wszędzie w Stanach da się dojechać samochodem...

Cel spaceru.

Następnym rzeczą, którą chciałyśmy zobaczyć był budynek więzienia w Moundsville, w którym znajdowali się najgroźniejsi przestępcy w latach 1866-1995. To miejsce znajdowało się na liście 10 najbrutalniejszych placówek zamkniętych. Niestety było już za późno na zwiedzanie wnętrza, ale nie było to dla nas szczególnie ważne. Zwiedzanie więzień, to dla mnie trochę dziwna forma rozrywki.

Ubzdurałam sobie, że chcę zobaczyć ten budynek... Budynek więzienia. Czyż nie jest uroczy?!

Żeby dojechać do naszego airbnb jechałyśmy przez chwilę w stanie Ohio.  Nasze lokum było poddaszem i jedocześnie niezależnym mieszkaniem w Wheeling. Mieszkanie było bardzo ładnie urządzone. Oprócz dwóch sypialni, łazienki, była tam też wspólna przestrzeń dzienna połączona z kuchnią. Spędziłyśmy tam miły, spokojny i regeneracyjny czas. Zagrałyśmy partyjkę szachów z Anią (takie jesteśmy intelektualistki!) oraz przy polskim kisielu i czekoladowych babeczkach zajęłyśmy się międzynarodowymi babskimi pogaduchami.


"Witajcie na przedmieściach", nasza dzielnica z bardzo magicznymi domkami.

Po przebudzeniu i spojrzeniu za okno byłyśmy bardzo zaskoczone... Naszym oczom ukazały się dachy i samochody pokryte śniegiem. Na szczęście w samochodzie zawsze mam skrobaczkę do szyb, także poradziłyśmy sobie z odśnieżenie auta. Kwiecień tak bardzo plecień.

Trzeciego dnia zaskoczyła nas zima. 3 kwietnia 2016. 


Żonkil musiał walczyć!
Na mojej liście punktem obowiązkowym był Palace of Gold w Moundsville. Droga do niego nie należała do najłatwiejszych. Oprócz wielu zakrętów i wzniesień, w zacienionych miejscach asfalt pokryty był lodem. Gdy połączy się wyżej wymienione czynniki i samochód zupełnie nieprzygotowany do zimy (oprócz tej  skrobaczki) jazda staje się niemalże ekstremalna i emocjonująca. Było warto!

Palace of Gold zauroczył mnie swoją innością. Była to moja pierwsza świątynia hinduistyczna jaką  w życiu odwiedziłam. Początkowo miejsce miało być tylko siedzibą A. C. Bhaktivedanta Swami Prabhupada jednego z założycieli Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kriszny-ISKCON, znanego powszechnie jako Hare Kryszna. (Tak, częścią tego jest ten piękny wóz, kolorowe stroje, radosne śpiewy o 9 rano i pyszne wegańskie jedzenie na Woodstocku.) Niestety założyciel nie doczekał się skończenia budowy tego miejsca, więc zyskało ono miano świątyni oraz muzeum.


Przepięknie ornamenty.

Więcej detali! Przepiękne witraże zdobiły każdą ścianę świątyni.
Wiele amerykańskich magazynów zachwycało się tą budowlą w roku jej otwarcia- 1979.

The Washington Post: "Prawie Niebio!" The New York Times: "Witaj w Niebie!" Źródło. Tłumaczenie własne.
fot. Ania L.
Palace of Gold w całej okazałości, wymaga trochę odrestaurowania. Mimo wszystko polecam!

Pierwszym większym miastem tej wycieczki i ostatnim atrakcyjnym miejscem był Pittsburgh. Jest to drugie co do wielkości miasto Pensylwanii.

Panorama Pittsburgha z najwyższego piętra, parkingu wielopoziomowego.

Wiosenny drapacz chmur.

Naprzeciwko starego budownictwa.

Ania, Pittsburg i woda.

Most Andy'iego Warhol'a z widokiem na stadion baseball'owy, na którym rozgrywany był pierwszy mecz w sezonie, a rozemocjonowani kibice stwarzali niebezpieczeństwo nie zawracając uwagi na ruch drogowy i to gdzie znajdują się chodniki.  

Znajduje się tam największe w Stanach muzeum poświęcone jednemu artyście, którym jest ikona pop-artu Andy Warhol. W muzeum był zakaz fotografowania ekspozycji, więc niesamowite wrażenie jakie wywarły na mnie jego prace w zakresie różnego rodzaju dzieł sztuki pozostaną na zawsze w mej pamięci. I sercu...  ;)

Z Andy'im i Marilyn.

Odpoczywamy w stylu i z AW.


Mapa podsumowująca wyprawę z prawie dokładną (nie liczę tego jak trudno było mi wyjechać z Pittsburga, jak szukałyśmy kempingu, czy jak przejechałam parking. Na szczęście miałyśmy wystarczająco dużo czasu, a i honda pali niewiele!). liczbą mil. 

Dla mnie jako kierowcy ta objazdówka była ogromnym wyzwaniem. Pierwsza moja tak ogromna trasa, wszystkie pory roku na drodze, kierowcy, którzy byli królami (tak mężczyżni!) lewego pasa i musiałam ich wyprzedzać prawym pasem... Ku mojej radości większości stanów, w których się poruszałyśmy miała wyższe ograniczenie prędkości niż Wirginia- 55 mph (około 90 km/h), także momentami miałyśmy na liczniku 80 mph (130km/h).  Jest to bardzo szalona prędkość w porównaniu z tą do której przywykłam, ale nadal bardzo komfortowa! Moim wybawieniem było to, że na każdej stacji można kupić kawę (na niewielu z opcją mleka roślinnego, ale jakoś to przeżyłam), radio, które grało bez przerwy oraz wspaniałe kompanki! Ten road trip, zmotywował mnie do założenie bloga, bo gdzie jak nie na tej mojej przestrzeni mogę pochwalić się całemu światu przejechaniem 900 mil (1400 kilometrów) w trzy dni.  (Wiem, niektórzy przejeżdzają dużo więcej i o tym milczą, ale dla mnie to naprawdę duże osiągnięcie!) Podzielić się spostrzeżeniem o tym, że warto zobaczyć też Amerykę, która odbiega od amerykańskiego snu - tłocznych i głośnych miast, z drapaczami chmur zasłaniającymi niebo i ludźmi jak z okładek kolorowych magazynów. Taką która nie jest bogata, a wsie i rozpadające się domki przypominają niektóre zakamarki Polski. Dzielę się także tym, że można zrobić niedrogą, ale świetną wycieczkę... wystarczy tylko chcieć! 


Ja: "Aniaaaa, zrób snapa jak prowadzę.",
 Ania: "Nie, prowadź."
J: "Ale tylko jednego, bo jak nie, to ja zrobię..."
A: "No dobra zrobię, ty prowadź!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz