Translate

wtorek, 9 sierpnia 2016

Upalny Nowy Jork

W ramach oszczędności na długi weekend (Memorial Weekend) razem z Emily z Australii, która mieszkała 2 ulice dalej wybrałyśmy się do Nowego Jorku. Rozwiewając wątpliwości, nasza oszczędność polegała na wybraniu miasta do którego nie jest daleko i nie musimy przeznaczyć dużych pieniędzy na dojazd. Nowy Jork jest 4 godziny samochodem od Waszyngtonu, bilety autobusowe można znaleźć tanie. Jako szalone au pair i trochę au poor (poor- biednk/biedna) wybrałyśmy couchsurfing jako sposób na nocleg.  

Tak jak pisałam w drugiej notce (http://mariannamjch.blogspot.com/2016/04/poczatki-i-pierwsza-wycieczka.html) moja pierwsza wizyta w Nowym Jorku bardzo mnie rozczarowała. Co do tej miałyśmy wiele oczekiwań i całą listę rzeczy, które chciałyśmy zrobić i zobaczyć. Nic nas nie zawiodło, a kilka rzeczy bardzo zaskoczyło.

Wyjeżdżałyśmy w piątek wcześnie rano i tak już koło południa znalazłyśmy się na Time Square. Tak bardzo cieszyłam się, że spędzamy nasz wolny, długi weekend w tak niesamowitym mieście, że cały czas się uśmiechałam.


Hello Time Square! fot. Emily

Wspólne zdjęcie z czerwonych schodów.

Tyle reklam,  tyle ludzi!

W Nowym Jorku bardzo dużo spacerowałyśmy, ale także jeździłyśmy metrem. Nasz nowojorski host Mark poradził nam, kupienie i doładowanie kart na tydzień za $30. Przy tak intensywnym przemieszczaniu się jak nasze, bardzo nam się to opłacało, pomimo tego że byłyśmy tam tylko na cztery dni.

W drodze do Grand Central Terminal wstąpiłyśmy do Nowojorskiej Biblioteki Publicznej, która jest przepiękna zarówno na zewnątrz jak i w środku.


Fasada biblioteki.





Podczas wchodzenia do środka biblioteki, każdy musiał przejść przez bramki i mieć sprawdzoną torebkę/plecak.

Sklepienie jednej z sal.

Grand Central Terminal, czyli najbardziej znany oraz największy pod względem liczby peronów dworzec kolejowy na świecie, był jednym z naszych głównych punktów tej przyprawy (Tak, czytam teraz chłopcom "Kubusia Puchatka" po angielsku i tak mi się przypomniało).


Szczęśliwe w NY. Ja i Emily. Fot. ktoś

Tak bardzo filmowe miejsce! 

Oczywiście jak wszędzie flaga.

Malunki na sklepieniu, które są prawie nie dostrzegalne.

Wolnym krokiem udałyśmy się odpocząć na trawie, w cieniu drzew w Central Parku. 


Bomby witaminowe i zbieranie sił. Bardzo mi się podobały food trucki, które serwowały najróżniejsze świeże smoothie.

Zbalansowania panorama Nowego Jorku.

Pogoda była cudowna! fot. Emily

Kto by uwierzył, że Flatiron Building ma aż 22 piętra!

Flatrion District. 


Stado żółtych taksówek.

Po tak wielu atrakcjach udałyśmy się na Brooklyn, gdzie nocowałyśmy. Nasz host zabrał nas samochodem (bo szybciej i wygodniej, ale nie obyło się bez problemu z parkowaniem) na krótką objazdówkę po Brooklynie.



Nieopodal Brooklyn Bridge. 

Po zjedzonej kolacji w znanym i lubianym Chipotle (Meksykańska sieciówka, serwująca dobre, a nawet zdrowe jedzenie w bardzo korzystnej cenie) pojechaliśmy do mieszkania ogarnąć się przed wieczornym wyjściem.

Nasz host zabrał na do  "fancy" (fancy- luksusowy, elegancki) klubu na dachu jednego z budynków. Widoki były wspaniałe! Nie spodziewałam się, że będziemy miały okazję zobaczenia miasta  z wysokości nocą. Muzyka w tym miejscu też mi się podobała... Była tam nawet Macarena.

Na fancy imprezie, w bardzo fancy łazience.

Po lewej Mark, ja i Emily. Jedyne zdjęcie, które nadaje się do publikacji. W tle Empire State Building.
Bardziej szczegółowa relacja połączona z obrazami i dźwiękiem była na Snapie... 

W sobotę wyszłyśmy około 10 rano, naszym kierunkiem był Manhattan.

Schody przeciw pożarowe w każdej kamienicy, jak w filmach!

Kluczowym elementem wyjazdu był mnie punkt widokowy The Top Of The Rock. Podczas pierwszej wycieczki do Nowego Jorku miałam nawet wykupiony bilet na tą atrakcje przez moją kochaną rodzine goszczącą... ale papież miał pierwszeństwo.

Panienka z okienka. Fot. Emily

Dach znajduje się na wysokości 220 m. Można z niego podziwiać panoramiczny krajobraz Nowego Jorku.

Widok na Central Park
Bardzo szczęśliwe! Fot. Ktoś

Przeciwna strona. Jak patrze na to zdjęcie, to nie wierzę, że tam byłam i je zrobiłam. 

Uwielbiamy zdjęcia, dużo zdjęć! Fot. Ktoś.

Zawsze jestem pełna ogromnej nadziej, mam więc z Nią zdjęcie. Fot. Emily.

Specjalnie dla mnie zawędrowałyśmy do uroczej dzielnicy w której znajduje się budynek, będący w przebitkach serialu "Friends" jako budynek mieszkalny bohaterów. Cała dzielnica jest bardzo ładna, ale jak to mówił nasz nowojorski host "Jeżeli podoba wam się jakaś dzielnica, to na pewno jest bardzo droga."

Jak na prawdziwą fankę serialu  musiałam się tam pojawić! Fot. Emily

Emily miała wspaniały pomysł, żeby wynająć rowery i pojeździć nimi po Central Parku, który jest naprawdę ogromny. Zajmuje 341 hektarów. Spotkałyśmy się tam z jej koleżanką Sofie, która jest z Szwecji.



I tak sobie jeździłyśmy przez 2 godziny...


Z przystankami na zdjęcia, bo tam jest tak pięknie!

Ale i bez przystanków... fot. Sofie.

Takie prawie normalne zdjęcie. Emily +100 do mocy za jazdę na rowerze w spódnicy maxi! Fot. Ktoś.

Nasza przejażdżka trwała 2 godziny, a udało nam się zrobić jedynie kółko dookoła parku, zatrzymać się może 3 razy i wrócić do wypożyczalni. Ten pomysł z rowerami był strzałem w dziesiątkę, ponieważ przy takim upale, którego tam doświadczałyśmy bardzo przyjemnie było poczuć wiatr we włosach.


Nasza kolacja, oczywiście burger w wersji wegetariańskiej.

Podczas kolacji moje zmęczenie z pierwszego dnia, a także to po długiej imprezie oraz całym kolejnym dniu zwiedzania, spowodowało to, że stałam się małomówna i przestałam się uśmiechać. Biedna Emily myślała, że coś mi jest i bardzo przejęła się moim stanem. Kilka razy pytała czy wszystko dobrze. Ten sobotni wieczór, był dla nas bardzo spokojny. Pozwolił nam się zregenerować na pozostałą część wycieczki.

Na niedzielę pozostawiłyśmy sobie do zwiedzania Brooklyn oraz Lower Manhattan.  Nasz host mieszka na Brooklynie, więc nie było trudno dostać się do Brooklyn Bridge. Musiałyśmy tylko złapać autobus.

Dla mnie Brooklyn, który poznałam jest dokładnie taki jak wyobrażałam sobie słuchając piosenki Kultu "Brooklyńska rada Żydów". Co ciekawe codziennie przechodziłyśmy przez Williamsburg, również wspomniany w tym utworze. Nie robiłam zdjęć, bo nie czułam takiej potrzeby, ale widziałam Żydów w ich tradycyjnych strojach. Dziewczyny i kobiety były ubrane w długie sukienki zakrywające każdą część ciała... ja w mojej letniej sukience czułam się bardzo roznegliżowana.  Mężczyżni miel kapelusze i pejsy. Intrygującym widokiem asymilacji był żółty, amerykański, szkolny autobus, na którego boku widniała nazwa szkoły, albo kościoła (tak, przypuszczam) w języku jidysz.  Pierwszego popołudnia nasz host powiedział, że ta dzielnica uznawana jest za najbezpieczniejszą, ponieważ funkcjonuje tam dodatkowa żydowska policja.



Na Brooklyńskim moście

Brooklyn Bridge.

Przechodząc przez brooklyński most spotkałam Marcelinę. Znowu nie mogłam przestać się uśmiechać.


Oczywiście selfie z gwiazdą!

Widać, kto tu jest gwiazdą i ma sesję zdjęciową, a kto jest tylko turystką.  Tak, było jej gorąco. Fot. Emily.

Spotkanie z Marceliną było dla mnie niesamowitą niespodzianką. Myślę, że ona też była zaskoczona rozpoznaniem przez fankę w takim otoczeniu, gdzie dziennie ludzie przewijają się w ilościach masowych i jest to zupełnie inny kontynent, niż ten na którym jest popularna. Porozmawiałyśmy nawet chwileczkę. Mieszałam języki, bo zaczęłam po polsku, ale potem chciałam, żeby Emily też rozumiała, więc kontynuowałam po angielsku. Przytuliłyśmy się na pożegnanie. To było magiczne!

Marcelina -Nie mogę zasnąć


Na tym moście oznaką miłości są bardzo różne rzeczy... Najwięcej jest słuchawek. 

Po przerwie na kawę udałyśmy się do miejsca w którym znajdowały się dwie wieże World Trade Center.


9/11 Memorial. W urodziny każdej z ofiar przy jej imieniu i nazwisku pojawia się biała róża.

Piękne i bardzo przytłaczające. 

Kolejnym punktem była Wall Street. Niestety zdjęć z bykiem nie mamy, bo był tak oblegany, że nie miałyśmy ochoty czekać i mieć zdjęć z całym tłumem.




Po przeciwnej stronie do byka zobaczyłam coś co o wiele bardziej mnie interesuje.


Flagi, flag wszędzie!

Na Wall Street przypadkowo trafiłyśmy na trwające zdjęcia do filmu kostiumowego. 


Nadal nie wiem co to za film, ale pojazdów takich jak ten było bardzo dużo.

Zastanawiałyśmy się czy chcemy przepłynąć się łódką do Statuy Wolności, ale stwierdziłyśmy, zrobimy to innym razem jak będziemy miały bilety na wjazd na górę. Bilety na Statuę Wolności należy rezerwować z dużym wyprzedzeniem czasowym. Gdy postanowiłyśmy jechać, było już za późno. Poza tym był to bardzo turystyczny weekend.


Statuę podziwiałyśmy z daleka.

Dzień bez Central Parku byłby dniem straconym, więc wróciłyśmy tam do dwóch ważnych dla mnie punktów.


Fontanna.. niektóre foldery mówią, że to ta z czołówki "Friends". Fot. Emily.


Zieleń, to nie częsty kolor w krajobrazie NY.

W części Central Parku, która nazywa się Strawberry Fields znajduje się miejsce w którym zastrzelono Johna Lennona.


Bardzo trudno było zrobić zdjęcie nie zawierające ludzi, ale mi się udało.


Podoba mi się taka forma pamięci, która nie jest pomnikiem, a przekazuje tak dużo treści.

Wróciłyśmy do mieszkania, żeby odetchnąć trochę od upałów i przygotować się na wieczór. Emily , która nie jest wegetarianką ani tym bardziej weganką, znalazła świetną wegańską restaurację dwie ulice dalej od naszego lokum, w której zjadłyśmy pyszną kolację. Wybrałam fish burgera... dla mnie smakował jak ryba, ale smak, który zapamiętałam może być trochę zniekształcony. Ostatnią rybę jadłam osiem lat temu. Dlaczego są w ogóle takie miejsca, które przyrządzają wegetariańskie dania, mające imitować potrawy zwierzęce (mam podobne poglądy co do wegańskich szynek i kiełbas) i dlaczego tam poszłyśmy? Otóż udałyśmy się tam dla  rozrywki, nowych/starych smaków, bez zmartwienia czy na pewno coś znajdę coś dla siebie w menu. Inna sprawa, że istnieją osoby, które nie mogą jeść mięsa z powodów zdrowotnych pomimo tego, że je lubią. Dzięki takim restauracją, czy bezmięsnym wędlinom i kiełbasom mogą mieć iluzję jedzenia potraw mięsnych.


Pyszności, chce tam wrócić!

Po kolacji wróciłyśmy do mieszkania i tam spotkałyśmy się z naszym hostem. Piliśmy wino i rozmawialiśmy o różnicach kulturowych i nie tylko. Było bardzo zabawnie...


W mieszkaniu naszego hosta, które wynajmuje od Polki znajduje się kolekcja hełmów...

Na dzień naszego powrotu do DC zostawiłyśmy sobie MoMA czyli Museum of Modern Art. Czułam się tam jak ryba w wodzie. Miałam okazję podziwiać w oryginałach międzyinnymi "Gwieździstą noc" Vincenta van Gogha, piękne dzieła Edgara Degasa, którego uwielbiam, czy akty Amedeo  Modiglianiego. Rzecz oczywista, że w muzeum były tłumy oraz pierwszy raz spotkałam się z takim gwarem. Odpuszczam sobie, wrzucanie tu zdjęć obrazów, ponieważ można je wygooglować w dużo lepszej jakości.


Jedna z nowojorskich uliczek z perspektywy MoMA.

Ostatnim punktem wyjazdu było zobaczenie Empire State Building, który tak jak Central Park, czy Brooklyn Bridge jest jednym z symboli Nowego Jorku.


Budynek, który bardzo chciałam zobaczyć, bo był istotnym wątkiem w "How I met your mother", ale pojawił się również w ponad w 90 innych filmach.

Nowy Jork jest miastem w którym jest bardzo niewiele zieleni. Jest wielki, zatłoczony i głośny. Mimo wszystko zauroczyły mnie te spokojniejsze, urocze dzielnice, Central Park, który jest jak oaza na tej pustyni pełnej drapaczy chmur. Wiem, że na pewno tam wrócę, bo póki co nie mam daleko!
I jest jeszcze tyle dzielnic, po których chce pospacerować.


Zgadzam się ze Stachurą, że
 "Nie brooklyński most
Ale przemienić 
W jasny, nowy dzień
Najsmutniejszą noc-
To jest dopiero coś!"

Sprawdziłam i szalałam nienagannie!


Ulubione profilowe.  Fot. Emily